Zbigniew Roth

Moja Wizytówka 
 

O Mnie

o mnie

Twórca-działalność

twórczość






ZBIGNIEW ROTH – CZŁOWIEK ORKIESTRA                                                                                                        Zbigniew Roth tworzy od 68 lat. Jest kompozytorem, autorem tekstów wielu utworów muzycznych, w tym hymnów i piosenek dziecięcych. Występuje na estradzie jako wokalista. Pisze poezję i wydaje tomy swoich wierszy. Jest także zaangażowanym społecznikiem. Swoją działalność dokumentuje w Internecie.                                                                                              Spotykamy się w jednej z poznańskich kawiarni, w której po chwili rozmowy wybrzmiewają autorskie kompozycje. Śpiewa pierwszą w swoim dorobku piosenkę – bardzo nostalgiczną, o miłości. A także kolejną – religijną. Nie brakuje też tych patriotycznych oraz hymnów. I następne, dziecięce – o kocie Janie czy o małym misiu. Jest pełen inicjatywy i empatyczny. „Wiek to tylko liczba” – przekonuje mnie, gdy pytam o źródła jego motywacji.

Kiedy i dlaczego zrodziła się w Panu pasja do tworzenia? Podobno pierwszy wiersz napisał Pan w wieku 9 lat?

To było wcześniej, zaczęło się od pewnej przygody wychowawczej. Zbroiłem coś i mama za karę zabroniła mi wychodzenia z domu. Spróbowałem więc zwrócić się z prośbą do taty, który był bardziej tolerancyjny. Wtedy powstała fraszka: „Leonie, Leonie, co przyrzekłeś swojej żonie?/ Być jej wiernym i odźwiernym serca swoich bram”. Do dzisiaj pamiętam pierwszą piosenkę, jaką 57 lat temu skomponowałem.

Zanim jednak zaczęły powstawać piosenki, trafił Pan ze swoimi wierszami do Ryszarda Daneckiego.

Były osoby, które czuły się poruszone, czytając moje wiersze, ale namawiały mnie, żebym skonfrontował je z opinią fachowca. Danecki sam pisał wiersze, których nie ceniłem, ale był redaktorem w „Expressie Poznańskim”. Usłyszałem od niego: „To nie są wiersze. To, co piszesz, samo śpiewa, jest melodyjne, wręcz narzuca się, żeby zrobić z tego piosenkę”. Sięgnąłem po jeden ze swoich wierszy i spróbowałem go zaśpiewać. Później drugi, trzeci. Po latach przyszły na świat moje wnuki, dla których powstawały piosenki dziecięce.

Pana instrumentem jest przede wszystkim głos. A poniekąd także pióro, bo tworzy Pan teksty piosenek. Prowadził Pan dwa dziecięce zespoły muzyczne. Jak dzisiaj można zadbać o dzieci w taki sposób, aby rozwijały skrzydła i nie bały się wyrażać siebie artystycznie?

Kiedy zaczynałem pracę w szkole jako nauczyciel muzyki, postawiłem panią dyrektor w trudnej sytuacji, ponieważ dowiedziała się, że nie gram na żadnym instrumencie. Przekonałem ją jednak, że najważniejsze jest to, aby dzieci rozśpiewać – żeby chłonęły dźwięki, chciały je wielokrotnie powielać. Żeby wiedziały też, kim jest Liszt, Chopin, i jak zachować się w operze czy teatrze, by w świątyni sztuki były nastawione na odbiór czegoś, co jest fundamentalne do rozwoju kultury osobistej człowieka. Ale to nie oznacza, że dziecko musi umieć odczytać zapis nutowy albo uczyć się gry na instrumencie. Moim obowiązkiem jako pedagoga było wyłonienie perełek, które można było przekazać w ręce osób zawodowo zajmujących się doskonaleniem muzycznym. Choć potrafię też śpiewać głosem operowym, wiem, że to nie jest tonacja odpowiednia dla dzieci. Gdybym chciał nauczyć dziecko arii operowej, przestraszyłbym je. Są dzieci utalentowane, ale błędem jest przyspieszanie rozwoju ich kariery. Dzieci przechodzą mutację, na czas której należy zupełnie wyłączyć naukę śpiewania. Kiedy pracowałem w szkole, starałem się w relacjach z uczniami stosować nie formę poufałości, ale kontaktu. Na przerwach, w „okienkach”, śpiewałem dla nich. Proponowały nawet, żeby uhonorować mnie Orderem Uśmiechu.

Jest Pan także autorem wielu hymnów. Przez hymn podkreśla się przynależność do określonej grupy. Czy dla Pana nie wyrażają one przynależności do różnych wspólnot?

Hymny łączą wspólnoty różnego rodzaju, ale ich funkcja jest niedoceniana. Jeżeli jakiś hymn został stworzony, później przyjęty przez określone gremium, do którego jest adresowany, to w moim odczuciu powinien być obligatoryjnie używany jako wyraz uczuć i zjednoczenia danej grupy społecznej, towarzystwa. Widać to jednoznacznie w sytuacjach, gdy wykonywany jest hymn narodowy. Śpiewany jest nawet tysiące kilometrów poza Polską i, choć nasi piłkarze mogą nas nie zachwycać, słysząc śpiewany wspólnie hymn, czujemy się uniesieni.
Skomponowałem dwa utwory dla „Kolejorza”. Zwróciłem się do mojego kolegi, majora, który pracował w jednostce wojskowej w Biedrusku i miał tam kapelę, która mogła wykonać utwór. Okazja do premierowego odtworzenia nadarzyła się wtedy, kiedy „Kolejorz” zdobywał podwójną koronę – Mistrza Polski i Puchar Polski. „Gazeta Poznańska” miała zapewnić tekst, żeby ludzie mogli go podchwycić. Na stadion przyjechała platforma, która posłużyła jako estrada dla muzyków. Cała śmieszność polegała na tym, że to byli Ślązacy… śpiewający hymn „Kolejorza”! Oczekiwałem za to przynajmniej słów wdzięczności. Dostałem je dopiero po 10 latach, kiedy sam poprosiłem o potwierdzenie, że napisałem taki utwór.

To przykre.

Skomponowałem też hymn dla Polskiego Związku Wędkarskiego. Udało mi się go nagrać z Orkiestrą Reprezentacyjną Wojsk Lotniczych.

To imponujące!

Mam tylko archiwalne, już niezbyt czytelne, nagranie. Zespół z Biedruska też nagrał hymn – tutaj nagranie jest czytelniejsze, ale jednak nieporównywalne do wykonania orkiestry. Hymny nie powstają dla mojej chwały. To sprawa przyszłości, być może kiedyś zostaną docenione. Ale dzisiaj powinny być środkiem do budowania wspólnotowości, wyrażania radości ze wspólnego przebywania. Jeden ze swoich patriotycznych utworów zaprezentowałem Polonii w Stanach Zjednoczonych. Ludzie wstawali i mówili, że chcieliby, żeby to był hymn Polski. Ten już mamy, ale mógłby to być hymn łączący Polonię z krajem. Brakuje mi jednak finansów, żeby samodzielnie produkować utwory, wypromować je. Nie mam siły przebicia.

Mimo wszystko otrzymał Pan wiele wyróżnień podczas swojej długiej drogi twórczej, także międzynarodowych.

Droga twórcza wiedzie przez różne etapy życia. Jedna nagroda jest szczególnie istotna w danym momencie, potem przychodzi coś, co sprawia, że tamto trochę mniej błyszczy. Co nie oznacza, że jest do wyrzucenia, ale jednak nie ma tej rangi, co kolejne wyróżnienie. Najtrudniejszą do promowania dziedziną jest pokój. Mój pierwszy tytuł Doktora Honoris Causa pochodzi z Maroka, z Klubu Ambasadorów Pokoju przy ONZ. Nawiązałem też współpracę z uczelniami hiszpańskojęzycznymi oraz Związkiem Pisarzy Hiszpańskojęzycznych i zostałem mianowany Prezydentem Światowej Izby Doktorów Honoris Causa na terenie Polski.

Nie to jednak najważniejsze. Choć jeden ze swoich tytułów zamieniłbym na żywą formę promocji twórczości. Znacząca jest ranga Statuetek, Dyplomów i Certyfikatów, które wiszą na ścianie. Pozostaje jednak pytanie co zrobią  z nimi moje dzieci lub moje wnuczęta, które być może kiedyś je  wyrzucą, albo uszanują. Natomiast to co jest To, co jest zapisane – literatura, nagranie muzyczne – można zachować przez całe stulecia. Dla mnie najważniejszy jest człowiek, z którym dzięki sztuce znajdziemy porozumienie, staniemy się sobie bliscy, zachwycimy swoim spojrzeniem na świat. Jeżeli nie ma wsparcia w najbliższym otoczeniu, nagrody nie mają blasku. Warto doceniać ludzi zaangażowanych, dlatego serdecznie zapraszam do współpracy ludzi kultury – muzyków, literatów – niezależnie od ich miejsca zamieszkania. z szacunkiem Zbigniew Roth